W
końcu po opuszczeniu pokładu samolotu pora zadać sobie pytanie...
Jak
właściwie przedostać się do Bangkoku?
Spokojnie,
najpierw trzeba przejść przez wszystkie kontrole, więc jest czas
na zaplanowanie pomysłu, na dostanie się do celu jeszcze dziś.
Już
przy jednej z kontroli zdałam sobie sprawę, że mój pomysł
podróżowania bez planu, nie przez wszystkich jest do ogarnięcia.
Pani
urzędniczka zadaje pytanie, które totalnie przewraca mój sposób
myślenia:
- Gdzie będzie Pani spała, w którym hotelu się zatrzyma i jak długo?Hmmmm...Serio???!!!
Cóż,
próbuję wytłumaczyć zdziwionej Pani w okienku, że chętnie bym
jej to wszystko powiedziała, ale sama nie mam pojęcia, gdzie mnie
zaprowadzi wyobraźnia.
Niestety
urzędy są na całym świecie są takie same i rubryka skoro jest to
musi być wypisana i nie ma innego wyjścia jak zdobyć informację,
gdzie będę przez najbliższe dwa tygodnie!
Poddaje
się i szukam w głowie szybko rozwiązania. Za nim pomyślę, już
mówię, że sobie właśnie przypomniałam, iż mamy rezerwacje w
Hotelu o wdzięcznej, niepowtarzalnej nazwie Central Hotel :) Pani z
rozbrajającym uśmiechem wypisuje nieszczęsną rubryczkę i tylko
czekam, aż zacznie zadawać kolejne pytania. Ufff …. przemiła
Pani, wie o co chodzi i już o nic nie pyta tylko bije pieczątki i
wpuszcza nas do swojego pięknego kraju:)
Jesteśmy
!!!
Kilka
słów o Hotelu Central Hotel w Bangkoku.... bladego pojęcia nie
mam, czy jest czysty, czy brudny, czy ma przepiękny widok i dobre
jedzonko. Tak na dobrą sprawę, nie mam bladego pojęcia, gdzie jest
położony i czy w ogóle istnieje. Ale polecam! Z całego serducha
wszystkim :)
Idziemy
po odbiór bagaży z nadzieją, że zniosły trudy podróży.
Pora
pomyśleć co dalej...
Po
zaczerpnięciu kilku informacji, wybieramy między transportem
wygodnym taxi po zakorkowanych uliczkach Bangkoku lub kolejką, która
jeździ z lotniska nad zatłoczonym miastem.
Taxi
to dla mnie żadna atrakcja, więc decydujemy się na kolejkę.
Lotnisko
nam sprzyja, wszyscy mówią po angielsku i szybko wiemy co i jak.
Tylko
nasze spocone twarze, podkrążone oczy, dziwny zapaszek i zgarbione
plecy pod ciężarem plecaka zdradzają nasze zmęczenie.
Jedziemy
kolejką i próbujemy ogarnąć gdzie zmierzamy.
Czy
na dziś szukamy noclegu, czy gnamy gdzieś na północ lub południe?
Nie
ma jeszcze decyzji, bo przecież jest 10 rano i jak wiadomo mamy
czas. Zresztą 10 rano nie sprzyja podejmowaniu decyzji.
Szczególnie
jak na dworze jest 35 stopni i jeszcze zdania na temat miasta nie
mamy.
Jedyne
co zostało ustalone to, to że kierujemy się do dworca jako
najbardziej neutralnego miejsca wypadowego.
Wysiadamy
i wszystko dla nas jest takie niezwykłe...ludzie, smog, hałas,
zapachy jedzenia i rozkładających się śmieci.
Na
duży podziw zasługują kable elektryczne, które biegną przez
ulice w totalnym nieładzie, tworząc niezwykły baldachim z supłów.
Rozmyślamy co w sytuacji awarii? Jak dojść, który kabel do czego?
Ktoś wie?
To
niech się koniecznie podzieli. Dla nas zostało to tajemnicą.
Burza
mózgów nie dała rozwiązania.
Pora
ogarnąć, w którym kierunku powinniśmy się kierować, by dotrzeć
do dworca głównego.
Szybko
orientuję się, że to takie proste nie będzie!
Mapa,
którą mamy nic nam nie mówi, nazwy ulic nie możemy znaleźć więc
należy zapytać Tajów z pewnością nam pomogą:)
Tak,
bardzo chętnie pomagali, był tylko jeden malutki, maluteńki
problem.
Co
pytałam innego ludzia ten wskazuje inny kierunek.
Mamy
4 główne kierunki świata i wszystkie zostały nam zaproponowane,
jako dojście do celu.
Jest
w tym co prawda jakiś sens, bo można obejść faktycznie glob i
dojść do punktu docelowego, jednak choć kuszące, to mieliśmy na
to zdecydowanie za mało czasu.
Straciliśmy
na poszukiwania kierunku dobre 30 min kręcąc się w kółko, aż
w końcu przypomniało nam się o GPS :)
Ruszyliśmy
z buta, do celu było 40 min, ale GPS nie brał poprawki na skwar
panujący w mieście, na korki i nasze coraz to bardziej ciążące
plecaki.
Jednak
dla nas ten spacer był pierwszym kontaktem z Tajlandią, z ludźmi i
ich kulturą. Wszystko dla nas było takie fascynujące, że
zmęczenie zsuwaliśmy na drugi plan, ciesząc się z wszystkiego.
GPS
prowadził uliczkami zupełnie nieturystycznymi, pokazując nam
Bangkok z innej strony. Były to miejsca, gdzie ludzie żyli w
skrajnym ubóstwie, prowadzili własne, małe biznesy i
przygotowywali różnorakie potrawy.
Ogólnie
nikomu w tym hałasie, smrodzie i temperaturze nie chciało się
niczego kosztować prócz owoców i lodowatych soków z świeżo
miksowanych arbuzów.
Nasza
wędrówka dała nam do zrozumienia, że czym prędzej chcemy opuścić
stolice i jechać w mniej hałaśliwe, zatłoczone miejsca.
Na
dworcu znaleźliśmy się po ponad 2 godzinach i już nie wydobywał
się z nas „zapaszek” a powiedzmy sobie szczerze: Smród.
Kiedy
znaleźliśmy się na dworcu głównym, poczułam się jak w innym
świecie.
Było
inaczej niż w naszej Europie. Mieliśmy małe wątpliwości, czy w
tym wszystkim się połapiemy.
Wszędzie
było pełno ludzi i olbrzymie kolejki. Podeszliśmy do informacji i
zapytaliśmy dokąd i o której możemy jechać.
Po
rozpatrzeniu możliwości, padło na podróż na południe do
prowincji Krabi.
Wykupiliśmy
sprawnie bilety na 21 z minutami w pociągu sypialnym i pozostało
nam oczekiwać na odjazd.
W
tym momencie byłam drugą dobę praktycznie bez snu, przeklinając
genialny pomysł niespania. Na nasze wielkie szczęście dworzec
częściowo był klimatyzowany więc przyniósł nam upragnioną
ulgę.
Po
krótkim odpoczynku zakładamy plecaki i idziemy coś zjeść.
Jedzenie
jest przepyszne, delektuję się Pad Thai i muszę przyznać, że
choć „restauracja” w której zamówiliśmy jedzenie nie zachęca
to danie pierwsza klasa. Myślę, że Pani Magda G. chcąc tu
przeprowadzić swoje rewolucje dostałaby zawału. Ale później
przekonam się, że i tak tu było luksusowo w porównaniu do innych
gastronomicznych punktów w Tajlandii.
W
końcu Street Food w Azji jest podstawą żywienia, chyba wszystkich
chcących poznać prawdziwą Tajlandię.
Najedzeni
ruszamy na dworzec by uciec od słońca, bo od hałasu to nie
możliwe. Na dworcu stawiamy plecaki i po 10 minutach wszyscy
zasypiamy w przeróżnych pozycjach. Gdy się budzę nie jestem pewna
czy moja noga odzyska jeszcze czucie, ale sycząc próbuję ja
rozchodzić. Udaje się!
Snujemy
swoje fantazje na temat pociągu. Martwimy się, czy będą cztery
gniazdka, by na spokojnie podładować urządzenia? Czy będzie
ciepła woda i kogo dostaniemy w prezencie do naszego 4-osobowego
przedziału? Oczywiście wypadało by zapytać skąd taka
optymistyczna wersja, by były tam jakiekolwiek przedziały??? Nie
wiem..... może wpływ słońca i zmęczenia:)
Pewni
czekających nas luksusach w pociągu i pełnego relaksu, których z
pewnością doświadczymy czekamy na nasz pociąg marzeń.
Wybiła
godzina zero i nasz wymarzony pociąg podjechał na peron.
Ha,
ha, ha cóż za zaskoczenie, rzeczywistość nie bardzo odzwierciedla
nasze pragnienia i fantazje.
Długie
korytarze z ciągnącymi się kuszetkami. Gniazdek nie było więcej
niż cztery.... Stwierdzam nawet, że były dwa na cały długi
korytarz.
Ciepła
woda.....ha ha ha....skąd nam takie pomysły przychodziły do głowy!
Powinniśmy
się chyba martwić, czy jakiegoś udaru słonecznego nie mamy.
Muszę
jednak przyznać, że pociąg i pościel były czyste.
Wizyta
w toalecie.... to koniecznie trzeba przeżyć, a kto w Azji był wie,
że to dziura w ziemi i pojemnik na wodę.
Piotrek oczywiście rozkminia temat korzystania z toalety.
No
bo jak można robić siku, trzymać się poręczy by nie wpaść do
dziury, rozluźnić się i przy tym jeszcze się myć.
Stwierdza,
że brakuje mu przynajmniej jednej ręki i czeka na miejsce nieco
bardziej cywilizowane.
He,
he, he jeszcze nie wie, ze szybko się nie doczeka....ale co ja będę
mówić i dołować młodego podróżnika.
Kładę
się do mojej kuszetki. Nad niczym nie rozmyślam, niczego nie pragnę
iż mam wszystko czego potrzebuję, czyli powierzchnie do spania.
Reszta nie ma
już znaczenia. Zasypiam totalnie obojętna na wszystko, czując się
jak królowa w mega wygodnym łożu :)
Aga rewelacja kiedy nastęna część??
OdpowiedzUsuńKasiu, postaram się zacząć pisać już jutro i pewnie pojawi się w poniedziałek:) Nie chce jednak obiecywać ale na pewno dam znać kiedy:) Kurde jak się cieszę, że się podoba:)
OdpowiedzUsuńAga super się czyta zwłaszcza jak się tam bylo:) apropo pociągów to my widzieliśmy na dworcu w bkk takie wypasne z klimatyzacją 2 łóżeczka w przedziale. Pamiętam że pomyślałam, ze Polska się pewnie długo takich nie doczeka :) Ale tak jak na ulicach Tak i na dworcu różnorodność ogromna!
OdpowiedzUsuńCzekam na cd. :)
Gosiu, w Tajlandii nawet jest 3 klasa w przedziałach. Ma siedzenia z sklejki i podłogę z desek:)Ale dlatego warto podróżować, zwiedzać by samemu tego wszystkiego doświadczyć. Byłaś na własna rękę?
UsuńTak Tylko z planem ułożonym co do dnia :) Co do pociągów to my jechaliśmy trochę taka sklejka w 3 klasie właśnie do Ayuthaii Trochę taka skm-ka trojmiejska; ) tyle że z wiatrakami i tak jak piszesz nieco rozklekotana z samymi lokalsami w środku: )
UsuńCzekam Aga na ciąg dalszy :-) super!!
OdpowiedzUsuńRenata
Dobrze napisane.Czytając bez żadnego problemu można przenieść się w tamte miejsca, poczuć ich klimat, smak i zapach. Do tego okraszone dobrym humorem. Czekam na więcej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam