Otwieram
swoje podpuchnięte oczy po całonocnej walce z wszechobecnym
robactwem i gorącem.
Większość
nocy przestałam przyciśnięta do lodówki która służy mi jako
klimatyzacja.
Ja
chyba zepsuje tą lodówkę!!!
Wychodzę
na nasz tarasik i widzę jak słońce w całej okazałości operuje.
To
będzie gorący dzień!!! Po minucie czuje pot spływający z czoła.
Idę
pod zimną wodę by poczuć choć na chwile zimno na skórze.
Teraz
zimna woda z rana przejęła funkcje gorącej kawy w Polsce.
Siadamy
na tarasie i rozmyślamy co by tu robić???!!!
Nie
chce nam się cały dzień leżeć na plaży tym bardziej, że woda w
morzu nie przynosi ukojenia.
Myślimy
o czymś co uchroni nas od gorąca????!!!!
Wpadamy
na pomysł wypożyczenia skuterów!
Myślimy,
że w ten sposób wiaterek nas będzie chłodził i złagodzi
odczuwalność temperatury.
My
to mamy głowy!!!! ;) Musimy koniecznie przestać pić z rana!
Ewidentnie nam to nie służy!
Koło
naszego „Hotelu” mieści się wypożyczalnia skuterów, więc nie
myśląc zbyt długo od razu ruszamy zapytać się o szczegóły.
150
bth za skuter na cały dzień, to około 15 zł!!!!! Bierzemy dwa!!!
Problemy
zaczęły się kiedy Ania, próbowała kawałek się przejechać.
Pan
właściciel chyba poczuł małe ukłucie obawy przed utratą
skutera, bo zaczął wymieniać powody dla których lepiej byśmy ich
nie brali :)
- Ruch lewostronny
- Brak zasad ruchu drogowego w poruszaniu się
- Zatłoczone skrzyżowania
- Brak ubezpieczenia
- wysokie mandaty
Ania
jednak z uporem próbuje okiełznać maszynę.
Sama
patrząc na to mam pewne wątpliwości.
W
końcu to ja będę pasażerem i moje życie zależy od Ani która
meczy się z odpaleniem skutera.
Jednak
jak już tylko odpala mknie przed siebie i idzie jej......no
powiedzmy ok!
Mina
jej tylko wyraża, że analizuje w głowie prawdopodobieństwo
przeżycia!
Nie
ma czasu jednak na grubszą analizę skoro decyzja została podjęta
10 min temu na tarasie:)
Bierzemy
dwa skutery i w drogę!!!
Pierwszy
problem to wyjazd z naszej ulicy na główną drogę!
Ruch
uliczny jest nieprzerwany. Na ulicy panuje chaos. Dodatkowym
utrudnieniem jest ruch lewostronny.
Mimo,
że skręcamy w lewo ciężko jest się wbić w ciąg skuterów i aut
które nie przestają nadjeżdżać.
Mija
czas... stoimy i zastanawiam się czy na tym nasza podróż się nie
skończy, a że się panicznie boje nie miałabym zupełnie nic
przeciwko!
W
końcu Piotrek mówi, że ma to gdzieś i jakoś to będzie!
Jego
„Jakoś to będzie” wcale mnie nie uspokaja, wręcz nie podoba mi
się co może znaczyć „Jakoś”!?
Zamykam
oczy, ściskam Piotrka jakby miało to w czymkolwiek pomóc i czuję
tylko gaz i znajdujemy się na drodze!
Faktycznie
nie czuję już gorąca tylko paniczny lęk! Zimy pot oblewa mi
skronie.
Jedziemy
tak powoli i niepewnie, że wszyscy nas wyprzedzają, a robią to
mając w nosie zachowanie bezpiecznej odległości. Na pasie znajdują
się skutery, piesi i auta.
Zlewa
się to wszystko w jeden strumień i postanawiamy skręcać tylko w
LEWO!!!!
Cóż
za genialny pomysł! Skręcać tylko w lewo! Doprawdy Super!
Po
ogarnięciu paniki, stwierdzamy, ze mamy pusto w baku! Trzeba
zatankować.
Zatrzymujemy
zapytać się gdzie znajduje się stacja benzynowa, a Pani która
sprzedaje owoce mówi, ze ona ma benzynę wskazując ręką na półkę
z butelkami w których byłam przekonana,
że
jest bimber!!! Całe szczęście, że wcześniej nie chciałam tego
wypić! Bo pewnie pierw bym wypiła a później myślała???!!!!
Ale
kto by pomyślał, że w warzywniaku maja benzynę w butelkach???!!
Tankujemy
do pełna czyli po dwie butelki i mkniemy dalej.
Niestety
pora, by skręcić w prawo!
Stoimy
na skrzyżowaniu, pali się czerwone światło a wszyscy jadą jakby
nie widzieli, ze jest CZERWONE!
Nie
wiemy co robić! W podróży jak nie wiadomo co robić, to najlepiej
to co wszyscy, więc patrząc na czerwone światło Piotrek dodaje
gazu i skręca, niestety jedziemy wprost na skutery pod prąd.
Tajowie nam machają w przerażeniu i zjeżdżamy na chodnik gdzie
znajdują się jeszcze bardziej przerażeni piesi, a już najbardziej
przerażeni jesteśmy my!
Jak
już nasze serca się uspakajają, parkujemy skutery i idziemy na
śniadanie.
Tym
razem mądrzy po wczorajszych doświadczeniach wybieramy miejsce,
gdzie potrawy są opisane również po angielsku. Uczymy się!
Szkoda, że na błędach!
Wybieram
makaron z kurczakiem w jajku i jestem bardzo zadowolona, bo okazuję
się być pyszne.
Kuchnia
Tajska jest pyszna ale lepiej nie patrzeć w jakich warunkach jest
przygotowywana. Przynajmniej w punktach przy drodze!
Niebo
zaczyna zachodzić chmurami, ale nadal jest gorąco.
Z
Anką postanawiamy znaleźć toaletę, co wcale nie było takie
proste.
Jak
to już bywało wcześniej każdy z zapytanych Tajów kieruje nas w
inna stronę.
Zupełnie
tego nie ogarniam!!!! Mam wrażenie, że nie znają języka i na
odczepnego wskazują nam jakąkolwiek drogę, by się nas pozbyć.
Wcale
to nie śmieszne! W końcu jedna Pani tłumaczy nam, że musimy iść
do Hotelu.
No
ludzie, rożne hotele widziałam, w różnych miejscach spałam ale
to!!! No nie, to nie był Hotel. To nawet nie tani pensjonat, to
miejsce przypominało...właściwie nie mam porównania co mogło
przypominać.
Wejście
jak do kibla (wiem w końcu idziemy do toalety) pełno rozkładających
się śmieci, niemiłosierny smród i syf. Napisano, że wejście
tylko dla obsługi i pozostaje współczuć obsłudze. Przyrzekam
sobie w myślach, że już nigdy nie będę narzekać na toalety w
mojej pracy.
Anka
wchodzi pierwsza, a ja mam czas, by się rozejrzeć. FUJ! Nie chce
się rozglądać tylko wyjść! Na domiar złego, zaczynają mnie
atakować komary. Może i dobrze, bo przestaje myśleć o tym syfie
tylko zabijam jeden po drugim, a i tak nie nadążam.
Jeden
pożera moja nogę a trzy kolejne plecy!
Popędzam
Ankę która tylko krzyczy, że tam jest gorzej! Wyskakuje jak
poparzona z toalety drapiąc się jakby miała pchły.
W
toalecie przyznaje, że jest ich jeszcze więcej. Boje się ściągnąć
gacie!!! To było najszybsze siku w moim życiu.
W
dodatku jeszcze tylu czynności nie wykonywałam przy sikaniu!
Machanie
rękoma, zabijanie komarów, tupanie i wyzywanie pod nosem!
Uff
spodnie na dupę i wybiegam z tej toalety drapiąc się jakbym też
miała pchły!
Pewnie
wszystko kwestia czasu!
Jedziemy
dalej!
Mijamy
po drodze miasteczka, piękne plaże i kierujemy się gdzieś.....
Drugi
przestanek mamy w Wat Plai Laem, Świątyni Buddy.
Jest
to miejsce jak z jakiejś śmiesznej, przerysowanej kreskówki.
Czuje
się bardziej jak w wesołym miasteczku, niż Świątyni.
Kolorowo
do granic możliwości, a posągi świętych są tak groteskowo
przedstawione, że trudno poczuć się jak w miejscu kultu.
Główną
postacią w Świątyni jest Guanyin, chińska bogini miłosierdzia z
18 ramionami, ale według wierzenia, bogini posiada ich znacznie
więcej, by ochronić więcej ludzi przed nieszczęściami.
Dalej
widać posąg uśmiechniętego, zabawnego, grubego Buddy.
Nie
chce wyjść za ignorantkę, ale do mnie to wszystko nie przemawia!
Całe
skupisko posągów oblewają jeziora, gdzie za kilka batów można
nakarmić rybki, dalej są ptaki w klatkach, gdzie za kilka kolejnych
batów, możemy je wypuścić i poczuć się przez to wolnymi.
Zaczynam
się gotować, jest w mojej skali cholernie gorąco! Wchodzę do
jednej z świątyń i wszędzie są kolorowe malowidła, palą się
kadzidła i w tym miejscu mam chwilę by poczuć atmosferę,
podziękować Bogu, że mogę to wszystko oglądać. Klękam i mam
chwilę tylko dla siebie.
Bardzo
blisko znajduje się kolejna Świątynia Wielkiego Buddy, do której
prowadzi malownicza droga z której roztacza się widok na piękne
morze, na którym pływają tajskie łódki rybaków.
Do
świątyni prowadzą wysokie schody pięknie zdobione, a Budda jest
tak duży, że faktycznie człowiek czuje się przy nim malutki.
Jednak
jeden z Mnichów nas zawraca bo jesteśmy nieodpowiednio ubrani.
Mają
tu wieszak z ubraniami który każdy niesforny turysta za darmo, może
założyć by wejść do świątyni.
Na
wieszaku, wiszą kolorowe szlafroki :)
Hmmm
świetny pomysł, tylko z uwagi, że te szlafroki były już nie na
jednych plecach i nie jeden pot spod pachy turystów w nie wsiąkał...
śmierdzą niemiłosiernie.
Obwąchuje
kilka szlafroków, mając nadzieje, że znajdę choć jeden który
nie capi potem zebranym od miesięcy z turystów nieznanego
pochodzenia.
Oczywiście
nie ma na to najmniejszej szansy! Chcesz wejść do Świątyni to
musisz to znieść, myślę sobie i wybieram śmierdzący, różowy
szlafrok! Anka, zakłada swój i mówi, że mam już nic nie mówić,
ona nie chce wiedzieć!
Pięknie
pachnące, w nowych szatach, na bosaka wchodzimy po schodach do
wielkiego Buddy.
Mam
nadzieje, że nie nabędę się jakiejś choroby skórnej tak jak w
Indiach. Choć wysypka na moich udach wcale tej nadziei nie
potwierdza.
Sama
Świątynia ma przepiękny widok, jednak niebo coraz bardziej
zakrywają gęste chmury.
Nie
bardzo czując się komfortowo, wychodzimy i oddajemy jeszcze
bardziej spocone szlafroki dla innych, niestosownie ubranych
turystów.
Jemy
kokosowe lody i jedziemy w dalszą drogę. Prowadzenie skuterów już
nie sprawia problemów. Piotrek z Anką prowadzą pewni siebie i
wszyscy wierzymy, ze wrócimy cali i zdrowi.
Zjeżdżamy
w jakąś losowo wybraną drogę i kierujemy się na plaże.
Miejsce
jest przepiękne. Plaża z białym piaskiem, palmy schodzące do
turkusowej wody i totalne zero turystów i hoteli. Pięknie!
Cudownie!
Czasami
warto po prostu skręcić gdziekolwiek i zobaczyć co jest tuż za
zakrętem!
Kąpiemy
się, choć chmury zaczynają wyglądać dosyć groźnie. Dopiero
pierwsze, grube krople przekonują nas do opuszczenia plaży.
Do
przejechania mamy jeszcze około 2 godzin, nie mówiąc już, ze
chcieliśmy zobaczyć tyle rzeczy.
Jednak
deszcz przeradza się w ulewę, pierwszy raz w Tajlandii robi mi się
zimno.
Wyjmuje
ręcznik i okrywam nim Ankę, która drży i próbuje dostrzec drogę
w strugach deszczu.
Jest
taka ulewa, że już nic nie widzimy, a z nas płyną strugi deszczu.
Zatrzymujemy
się i wyciskamy z siebie wodę. Cudowne uczucie jak robi Ci się
chłodno w Tajlandii!
Wchodzę
pod strugi deszczu i zmywam na chodniku z siebie morską, słona
wodę.
Woda
jak pod prysznicem leje strumieniami, a ludzie tylko się na mnie
patrzą z obawą, że mam niezbyt po kolei w głowie. Biorę sobie
prysznic na chodniku Ko Samui:)
Reszta
podróży jest to po prostu jazda z obolałymi tyłkami w strugach
deszczu do Lamai.
Gdy
Pan z wypożyczalni nas dostrzega widać po jego minie, że ogromnie
się cieszy, że jego skutery są w jednej części. Mówi nam , że
przyszły deszcze i pogoda na Ko Samui na najbliższe dni zapowiada
się deszczowo.
Czyli
pora ruszać z Ko Samui dalej, kupujemy bilety na prom i do Krabi, a
co dalej nie wiemy.
Postanawiamy
zrobić sobie zieloną noc i w 7 Eleven kupujemy piwka i przekąski.
A
przekąski są tam niezwykłe np.: paluszki o smaku krewetek i ryb,
chrupki wieprzowe, chipsy z Duriana i inne, mniam mniam, przysmaki.
Na
tarasie rozkładamy przysmaki i wszystko przepijamy piwem bo inaczej
„rybne słodycze” stają w gardle!
Bawimy
się w najlepsze, bo każde z nas wie, że i tak w tym wilgotnym,
gorącym klimacie nie zaśnie.
Jutro
pobudka o 5 rano:) Mamy czas:) Zawsze mamy czas:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz