poniedziałek, 26 grudnia 2016

Tajlandia Dzień Piąty

Otwieram swoje podpuchnięte oczy po całonocnej walce z wszechobecnym robactwem i gorącem.
Większość nocy przestałam przyciśnięta do lodówki która służy mi jako klimatyzacja.
Ja chyba zepsuje tą lodówkę!!!

Wychodzę na nasz tarasik i widzę jak słońce w całej okazałości operuje.
To będzie gorący dzień!!! Po minucie czuje pot spływający z czoła.
Idę pod zimną wodę by poczuć choć na chwile zimno na skórze.
Teraz zimna woda z rana przejęła funkcje gorącej kawy w Polsce.

Siadamy na tarasie i rozmyślamy co by tu robić???!!!
Nie chce nam się cały dzień leżeć na plaży tym bardziej, że woda w morzu nie przynosi ukojenia.
Myślimy o czymś co uchroni nas od gorąca????!!!!
Wpadamy na pomysł wypożyczenia skuterów!
Myślimy, że w ten sposób wiaterek nas będzie chłodził i złagodzi odczuwalność temperatury.
My to mamy głowy!!!! ;) Musimy koniecznie przestać pić z rana! Ewidentnie nam to nie służy!

Koło naszego „Hotelu” mieści się wypożyczalnia skuterów, więc nie myśląc zbyt długo od razu ruszamy zapytać się o szczegóły.
150 bth za skuter na cały dzień, to około 15 zł!!!!! Bierzemy dwa!!!
Problemy zaczęły się kiedy Ania, próbowała kawałek się przejechać.
Pan właściciel chyba poczuł małe ukłucie obawy przed utratą skutera, bo zaczął wymieniać powody dla których lepiej byśmy ich nie brali :)
  1. Ruch lewostronny
  2. Brak zasad ruchu drogowego w poruszaniu się
  3. Zatłoczone skrzyżowania
  4. Brak ubezpieczenia
  5. wysokie mandaty
Ania jednak z uporem próbuje okiełznać maszynę.
Sama patrząc na to mam pewne wątpliwości.
W końcu to ja będę pasażerem i moje życie zależy od Ani która meczy się z odpaleniem skutera.
Jednak jak już tylko odpala mknie przed siebie i idzie jej......no powiedzmy ok!
Mina jej tylko wyraża, że analizuje w głowie prawdopodobieństwo przeżycia!
Nie ma czasu jednak na grubszą analizę skoro decyzja została podjęta 10 min temu na tarasie:)
Bierzemy dwa skutery i w drogę!!!
Pierwszy problem to wyjazd z naszej ulicy na główną drogę!
Ruch uliczny jest nieprzerwany. Na ulicy panuje chaos. Dodatkowym utrudnieniem jest ruch lewostronny.
Mimo, że skręcamy w lewo ciężko jest się wbić w ciąg skuterów i aut które nie przestają nadjeżdżać.
Mija czas... stoimy i zastanawiam się czy na tym nasza podróż się nie skończy, a że się panicznie boje nie miałabym zupełnie nic przeciwko!
W końcu Piotrek mówi, że ma to gdzieś i jakoś to będzie!
Jego „Jakoś to będzie” wcale mnie nie uspokaja, wręcz nie podoba mi się co może znaczyć „Jakoś”!?
Zamykam oczy, ściskam Piotrka jakby miało to w czymkolwiek pomóc i czuję tylko gaz i znajdujemy się na drodze!
Faktycznie nie czuję już gorąca tylko paniczny lęk! Zimy pot oblewa mi skronie.
Jedziemy tak powoli i niepewnie, że wszyscy nas wyprzedzają, a robią to mając w nosie zachowanie bezpiecznej odległości. Na pasie znajdują się skutery, piesi i auta.
Zlewa się to wszystko w jeden strumień i postanawiamy skręcać tylko w LEWO!!!!
Cóż za genialny pomysł! Skręcać tylko w lewo! Doprawdy Super!
Po ogarnięciu paniki, stwierdzamy, ze mamy pusto w baku! Trzeba zatankować.
Zatrzymujemy zapytać się gdzie znajduje się stacja benzynowa, a Pani która sprzedaje owoce mówi, ze ona ma benzynę wskazując ręką na półkę z butelkami w których byłam przekonana,
że jest bimber!!! Całe szczęście, że wcześniej nie chciałam tego wypić! Bo pewnie pierw bym wypiła a później myślała???!!!!
Ale kto by pomyślał, że w warzywniaku maja benzynę w butelkach???!!
Tankujemy do pełna czyli po dwie butelki i mkniemy dalej.


Niestety pora, by skręcić w prawo!
Stoimy na skrzyżowaniu, pali się czerwone światło a wszyscy jadą jakby nie widzieli, ze jest CZERWONE!
Nie wiemy co robić! W podróży jak nie wiadomo co robić, to najlepiej to co wszyscy, więc patrząc na czerwone światło Piotrek dodaje gazu i skręca, niestety jedziemy wprost na skutery pod prąd. Tajowie nam machają w przerażeniu i zjeżdżamy na chodnik gdzie znajdują się jeszcze bardziej przerażeni piesi, a już najbardziej przerażeni jesteśmy my!


Jak już nasze serca się uspakajają, parkujemy skutery i idziemy na śniadanie.
Tym razem mądrzy po wczorajszych doświadczeniach wybieramy miejsce, gdzie potrawy są opisane również po angielsku. Uczymy się! Szkoda, że na błędach!
Wybieram makaron z kurczakiem w jajku i jestem bardzo zadowolona, bo okazuję się być pyszne.
Kuchnia Tajska jest pyszna ale lepiej nie patrzeć w jakich warunkach jest przygotowywana. Przynajmniej w punktach przy drodze!



Niebo zaczyna zachodzić chmurami, ale nadal jest gorąco.
Z Anką postanawiamy znaleźć toaletę, co wcale nie było takie proste.
Jak to już bywało wcześniej każdy z zapytanych Tajów kieruje nas w inna stronę.
Zupełnie tego nie ogarniam!!!! Mam wrażenie, że nie znają języka i na odczepnego wskazują nam jakąkolwiek drogę, by się nas pozbyć.
Wcale to nie śmieszne! W końcu jedna Pani tłumaczy nam, że musimy iść do Hotelu.
No ludzie, rożne hotele widziałam, w różnych miejscach spałam ale to!!! No nie, to nie był Hotel. To nawet nie tani pensjonat, to miejsce przypominało...właściwie nie mam porównania co mogło przypominać.
Wejście jak do kibla (wiem w końcu idziemy do toalety) pełno rozkładających się śmieci, niemiłosierny smród i syf. Napisano, że wejście tylko dla obsługi i pozostaje współczuć obsłudze. Przyrzekam sobie w myślach, że już nigdy nie będę narzekać na toalety w mojej pracy.
Anka wchodzi pierwsza, a ja mam czas, by się rozejrzeć. FUJ! Nie chce się rozglądać tylko wyjść! Na domiar złego, zaczynają mnie atakować komary. Może i dobrze, bo przestaje myśleć o tym syfie tylko zabijam jeden po drugim, a i tak nie nadążam.
Jeden pożera moja nogę a trzy kolejne plecy!
Popędzam Ankę która tylko krzyczy, że tam jest gorzej! Wyskakuje jak poparzona z toalety drapiąc się jakby miała pchły.
W toalecie przyznaje, że jest ich jeszcze więcej. Boje się ściągnąć gacie!!! To było najszybsze siku w moim życiu.
W dodatku jeszcze tylu czynności nie wykonywałam przy sikaniu!
Machanie rękoma, zabijanie komarów, tupanie i wyzywanie pod nosem!
Uff spodnie na dupę i wybiegam z tej toalety drapiąc się jakbym też miała pchły!
Pewnie wszystko kwestia czasu!
Jedziemy dalej!

Mijamy po drodze miasteczka, piękne plaże i kierujemy się gdzieś.....

Drugi przestanek mamy w Wat Plai Laem, Świątyni Buddy.
Jest to miejsce jak z jakiejś śmiesznej, przerysowanej kreskówki.
Czuje się bardziej jak w wesołym miasteczku, niż Świątyni.
Kolorowo do granic możliwości, a posągi świętych są tak groteskowo przedstawione, że trudno poczuć się jak w miejscu kultu.




Główną postacią w Świątyni jest Guanyin, chińska bogini miłosierdzia z 18 ramionami, ale według wierzenia, bogini posiada ich znacznie więcej, by ochronić więcej ludzi przed nieszczęściami.
Dalej widać posąg uśmiechniętego, zabawnego, grubego Buddy.
Nie chce wyjść za ignorantkę, ale do mnie to wszystko nie przemawia!
Całe skupisko posągów oblewają jeziora, gdzie za kilka batów można nakarmić rybki, dalej są ptaki w klatkach, gdzie za kilka kolejnych batów, możemy je wypuścić i poczuć się przez to wolnymi.





Zaczynam się gotować, jest w mojej skali cholernie gorąco! Wchodzę do jednej z świątyń i wszędzie są kolorowe malowidła, palą się kadzidła i w tym miejscu mam chwilę by poczuć atmosferę, podziękować Bogu, że mogę to wszystko oglądać. Klękam i mam chwilę tylko dla siebie.

Bardzo blisko znajduje się kolejna Świątynia Wielkiego Buddy, do której prowadzi malownicza droga z której roztacza się widok na piękne morze, na którym pływają tajskie łódki rybaków.
Do świątyni prowadzą wysokie schody pięknie zdobione, a Budda jest tak duży, że faktycznie człowiek czuje się przy nim malutki.
Jednak jeden z Mnichów nas zawraca bo jesteśmy nieodpowiednio ubrani.
Mają tu wieszak z ubraniami który każdy niesforny turysta za darmo, może założyć by wejść do świątyni.
Na wieszaku, wiszą kolorowe szlafroki :)
Hmmm świetny pomysł, tylko z uwagi, że te szlafroki były już nie na jednych plecach i nie jeden pot spod pachy turystów w nie wsiąkał... śmierdzą niemiłosiernie.
Obwąchuje kilka szlafroków, mając nadzieje, że znajdę choć jeden który nie capi potem zebranym od miesięcy z turystów nieznanego pochodzenia.
Oczywiście nie ma na to najmniejszej szansy! Chcesz wejść do Świątyni to musisz to znieść, myślę sobie i wybieram śmierdzący, różowy szlafrok! Anka, zakłada swój i mówi, że mam już nic nie mówić, ona nie chce wiedzieć!




Pięknie pachnące, w nowych szatach, na bosaka wchodzimy po schodach do wielkiego Buddy.
Mam nadzieje, że nie nabędę się jakiejś choroby skórnej tak jak w Indiach. Choć wysypka na moich udach wcale tej nadziei nie potwierdza.
Sama Świątynia ma przepiękny widok, jednak niebo coraz bardziej zakrywają gęste chmury.
Nie bardzo czując się komfortowo, wychodzimy i oddajemy jeszcze bardziej spocone szlafroki dla innych, niestosownie ubranych turystów.

Jemy kokosowe lody i jedziemy w dalszą drogę. Prowadzenie skuterów już nie sprawia problemów. Piotrek z Anką prowadzą pewni siebie i wszyscy wierzymy, ze wrócimy cali i zdrowi.

Zjeżdżamy w jakąś losowo wybraną drogę i kierujemy się na plaże.
Miejsce jest przepiękne. Plaża z białym piaskiem, palmy schodzące do turkusowej wody i totalne zero turystów i hoteli. Pięknie! Cudownie!
Czasami warto po prostu skręcić gdziekolwiek i zobaczyć co jest tuż za zakrętem!
Kąpiemy się, choć chmury zaczynają wyglądać dosyć groźnie. Dopiero pierwsze, grube krople przekonują nas do opuszczenia plaży.





Do przejechania mamy jeszcze około 2 godzin, nie mówiąc już, ze chcieliśmy zobaczyć tyle rzeczy.
Jednak deszcz przeradza się w ulewę, pierwszy raz w Tajlandii robi mi się zimno.
Wyjmuje ręcznik i okrywam nim Ankę, która drży i próbuje dostrzec drogę w strugach deszczu.
Jest taka ulewa, że już nic nie widzimy, a z nas płyną strugi deszczu.
Zatrzymujemy się i wyciskamy z siebie wodę. Cudowne uczucie jak robi Ci się chłodno w Tajlandii!
Wchodzę pod strugi deszczu i zmywam na chodniku z siebie morską, słona wodę.
Woda jak pod prysznicem leje strumieniami, a ludzie tylko się na mnie patrzą z obawą, że mam niezbyt po kolei w głowie. Biorę sobie prysznic na chodniku Ko Samui:)

Reszta podróży jest to po prostu jazda z obolałymi tyłkami w strugach deszczu do Lamai.

Gdy Pan z wypożyczalni nas dostrzega widać po jego minie, że ogromnie się cieszy, że jego skutery są w jednej części. Mówi nam , że przyszły deszcze i pogoda na Ko Samui na najbliższe dni zapowiada się deszczowo.

Czyli pora ruszać z Ko Samui dalej, kupujemy bilety na prom i do Krabi, a co dalej nie wiemy.
Postanawiamy zrobić sobie zieloną noc i w 7 Eleven kupujemy piwka i przekąski.
A przekąski są tam niezwykłe np.: paluszki o smaku krewetek i ryb, chrupki wieprzowe, chipsy z Duriana i inne, mniam mniam, przysmaki.

Na tarasie rozkładamy przysmaki i wszystko przepijamy piwem bo inaczej „rybne słodycze” stają w gardle!
Bawimy się w najlepsze, bo każde z nas wie, że i tak w tym wilgotnym, gorącym klimacie nie zaśnie.

Jutro pobudka o 5 rano:) Mamy czas:) Zawsze mamy czas:)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz